piątek, 17 października 2014

Rodzina CNP

Cześć! Od niedawna rodzina CNP powiększyła się o kolejnego uroczego potomka, nazwanego Coś na Progu: Złota Era Komiksu. Z tej okazji warto podsumować, co takiego się u nas dzieje. A dzieje się dużo!

Podcasty

Wspólnie z Łukaszem Śmiglem uruchomiliśmy projekt podcastów, w których przypominamy pulpowe i weirdowe cuda - ja zajmuję się moim konikiem, westernami (zdziwilibyście się, jakie potrafią być ciekawe!), a Łukasz komiksami i filmami, z których niektóre zdążyły się już przykurzyć. Chcemy odrestaurować stare i zapomniane historie i opowiedzieć je w taki sposób, by znów stały się atrakcyjne i mogły bawić czytelnika. Raz w miesiącu nasze podcasty oraz wiele dodatkowych materiałów będą pojawiały się w formie jednej 2h audycji pod nazwą "Coś na Progu" PODCAST, do posłuchania na blogu i oficjalnej stronie magazynu.

Ja publikuję tutaj: Soundcloud Iwanina, a Łukasz Śmigiel tutaj: Soundcloud Śmigiel. Zapraszam!

Coś na Progu #10

Tak, jak wspominałem w poprzednim wpisie, #10 już na horyzoncie. Mieliśmy dużo problemów - związanych z nowym wydawcą, z problemami redakcyjnymi, aż wreszcie zdecydowaliśmy się zrobić to zupełnie inaczej. Wypuścić darmową wersję. Zupełnie darmową wersję, w całości do pobrania z internetu. Ba - jest ona nawet odrobinę wzbogacona względem swojego przyszłego papierowego odpowiednika. Miodzio!
Okładka #10 - K. Krzysztofowicz

Coś na Progu #11

Od momentu, gdy wydamy #10, żadnych przerw i opóźnień! Ruszamy pełną parą, rozgrzewamy silnik i wpadamy z hukiem na stację Profesjonalizmville, przejeżdżając przez Rzetelnośćwood. Numer jedenasty poświęcony będzie pulpowym duetom, wśród nich znajdą się dwa moje artykuły o dwóch tekstach kultury, które kocham niepodzielną miłością - Miami Vice oraz Facetach w czerni. Zacieram ręce, bo nie odpuszczę, jeżeli nie będą zrobione cudownie!
Okładka #11 - D. Grzeszkiewicz

Złota Era Komiksu

- Hej, Śmiglu. 
- No?
- Mam pomysł na komiks. Zróbmy coś, czego nie robi nikt inny. Jak wszyscy wiemy, srebrna era jest nudna pod zbytnią cenzurą. To może sięgniemy głębiej? Może Złota Era?
- Brzmi nieźle. 

Pomysł narodził się w najmniej oczekiwanym momencie - podczas jednego z nagrań w studiu, kiedy organizm woła o przerwę po przeczytaniu kilkunastu szpalt tekstu. Czyli dokładnie wtedy, kiedy do do głowy przychodzi albo coś bardzo głupiego, albo - jak w tym przypadku - ciekawego. I, jak się potem okazało, możliwego do wykonania! Zostałem więc opiekunem projektu i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Pierwszy numer poświęcony będzie horrorowi - postaramy się zawrzeć na 52 stronach to, co w gatunku najlepsze, a także zaprezentować kilka nieznanych dzieł autorów, których fani komiksu znają i kochają. Złota Era kierowana jest nie tylko do komikowych wyjadaczy, ale także do tych, którzy mają do nich podejście mocno protekcjonalne. Nie będą to bowiem łyse plansze - tego byśmy nie wypuścili! Będzie publicystyka, będą wywiady i eseje autorów sprzed lat, a także artykuły, które ukazywały się w prasie tamtych lat. 
Premiera w pierwszych dniach listopada :-)

Biblioteka Coś na Progu

W nowym numerze "Biblioteki" pokłonimy się wielkiemu Fu Manchu, czyli klasycznie pulpowej postaci stworzonej przez Saxa Rohmera. Premiera - przełom 2014/2015.

 

\Wszystkie pytania dotyczące dowolnego produktu z rodziny "Coś na Progu" można podsyłać na adres redakcji: cosnaprogu@gmail.com

wtorek, 14 października 2014

[Szaleni Naukowcy #3] To nie magia, to Szczepanik!

Jego wynalazek uratował życie króla Hiszpanii, Alfonsa XIII. Genialny umysł, tytan pracy, wynalazca, wizjoner, nazywany często polskim Edisonem*, Da Vinci z Galicji, galicyjskim geniuszem, a przy okazji szeroko znany na świecie – bohater dwóch opowiadań Marka Twaina. Kim był ten wspaniały, lecz dziś już zupełnie zapomniany, polski naukowiec?

Jasło. Koniec XIX wieku. Grupka zdziwionych dzieci wgapia swój wzrok w tego dziwnego nauczyciela, który już od kilku minut stoi do nich plecami i zapisuje całą tablicę, kawałek po kawałku, mrucząc coś niezrozumiale do siebie. Wymieniają między sobą urywane szepty i wiercą się nerwowo na krzesłach. Szczepanik znowu pogrążył się w myślach, a lekcja leci. No nic, jeszcze tylko kilka minut do końca.

Jan Szczepanik to zdecydowanie najbardziej utalentowany polski wynalazca i naukowiec. Urodzony w Rudnikach, lecz do aż po kraniec życia pałał niewymowną miłością do Tarnowa, gdzie osiedliłsię ze swoją ukochaną żoną, Wandą. W szkole stał się tym uczniem, którego nauczyciele określają mianem „zdolny, ale leniwy” – i jakże się mylą! Szczepanik był gigantem z fizyki i matematyki, ale szkoły nie ukończył, bo odstawał w grece. Przedarł się jednak wytrwale przez stopnie edukacji i zaszedł tak daleko, że został nauczycielem. To właśnie tam po raz pierwszy objawiły się jego ciągotki twórcze. Wzorem ludzi wybitnie inteligentnych, potrafił dumać przez połowę lekcji przy tablicy, zupełnie zapominając, gdzie się znajduje. Zwrócony tyłem do uczniów planował i wymyślał. I w końcu wymyślił.

Lecz dopiero w Krakowie pozyskał niezbędne fundusze. Zrobił z nich dobry użytek – usprawnił pracę tysiącom tkaczy na całym świecie. Do produkcji gobelinów i dywanów ze skomplikowanymi wzorami potrzebowano bowiem patronów – specjalnych wzorów, dzięki którym wiadomo było, że trzeba przewlec dwa razy przez tę, a trzy razy przez tamtą dziurę. Wcześniej robiono to manualnie – ale to była pestka dla Szczepanika. Dzięki jego wynalazkowi, można było przenosić obrazek prosto na patron – wystarczyło kilka przesunięć wajchy, mały błysk i już! Ale to było za mało dla Szczepanika. Jego elektromagnesy zaczęły wykonywać całą tkacką pracę za ludzi. Ci musieli tylko nadzorować cały proces. Praca, która zajmowała miesiąc, zrobiona w godzinę. To nie magia, to Szczepanik!

Przeczytaj także: Największe jaja średniowiecznej nauki - Michał Sędziwój

W tym czasie też przyjechał do niego Mark Twain. Chciał kupić patenty Polaka na maszynę tkacką, ale ten się nie zgodził. Szczepanik obdarował go jednak dywanem. Jak wiadomo, nie musiał na niego długo czekać. Twain jednak był kontent na tyle, że poświęcił mu kilka szpalt, dzięki czemu i za oceanem usłyszano o Szczepaniku.

Mógł się poświęcić tkactwu i żyć dostatnie aż do końca swoich dni. Ale wtedy nie nazywałby się Szczepanik! W czasach, gdy Marconi, uważany dziś za wynalazcę radia, majstrował przy swoich falach i cieszył się, gdy mógł sobie swobodnie powymieniać słowa euforii na odległość, Szczepanik nie zawracał sobie głowy takimi drobnostkami. Bo i po co tylko rozmawiać, skoro można podziwiać obrazy? Tak, Szczepanik wymyślił telewizję. W zasadzie wszystko, co dzisiaj rozumiemy przez telewizję – obraz miał dźwięk i był, uwaga – k o l o r o w y. Wynalazek, nazwany  jednak był zbyt skomplikowany w obsłudze, kosztowny i jak na tamte lata, nieprzydatny. Biorąc pod uwagę, że pierwsza transmisja TV była dopiero 30 lat później, robi to wrażenie. To nie magia, to Szczepanik!

Kilka lat później Wiedeń obiegła szokująca informacja, przekazywana z ust do ust, na których kwitł sardoniczny, pełen ironii uśmiech. Że niby ten szalony Szczepanik wymyślił materiał, który zatrzymuje kule? Bzdura! A słyszeliście, że chce strzelić w swojego służącego, by to udowodnić? Nie rozśmieszaj mnie! Ale, co mi tam, pójdę – na pewno będzie ciekawie!

I jakie było zdziwienie, gdy to wszystko okazało się prawdą! Szczepanik był twórcą jednej z pierwszych kamizelek kuloodpornych. Wypróbował ją w Wiedniu. Tam właśnie klatka piersiowa jego służącego przetrwała wystrzał z rewolweru z odległości trzech kroków. Ważyła zaledwie 900 gram! Najlepsze miało jednak nadejść.

Przenieśmy się zatem trochę na zachód, do Hiszpanii. Niestabilnej politycznie, podzielonej Hiszpanii. Szesnastoletni, świeżo upieczony król, Alfons XIII jechał powozem przez Madryt i wyglądał ukradkiem na tłum, którego jedna połowa go uwielbiała, a druga chciała się go pozbyć wszelkim kosztem. W pewnej chwili wszyscy, jak jeden mąż, zamarli. Usłyszeli bowiem huk wystrzału i zobaczyli eksplozję, która targnęła powozem króla. W panice rozpierzchli się na wszystkie strony, lecz jakie musiało być ich zdziwienie, gdy król wyszedł o własnych siłach, i to jeszcze niedraśnięty! A wszystko to za sprawą Da Vinci z Galicji, ten bowiem obszył wnętrze powozu swoim kuloodpornym materiałem. Później dostał za to najwyższe hiszpańskie odznaczenie państwowe. To nie magia, to Szczepanik!

Znany i lubiany był w całej Europie, lecz to w Tarnowie uważany był za prawdziwą legendę. W dniu jego ślubu wszystko było zamknięte, a ulice świeciły pustkami. Tylko załoga piekarzy od samego rana uwijała się, by zdążyć na czas z produkcją ciastek, szczepaników. To był jeden z tych dni, które później wspomina się z rozrzewnieniem, a każde zdanie poprzedzone jest głębokim westchnięciem. Do kościoła zjechali się wszyscy oficjele, urzędnicy, naukowcy i inżynierowie, a także okoliczna ludność – wszyscy chcieli wspólnie ze Szczepanikiem celebrować ten najważniejszy moment w jego życiu. To była sensacja! Szczepanik, nasz człowiek, tutaj, z Tarnowa, te, co tyle krajów zwiedził, co medal od cara nie przyjął, Polak, patriota co nam dzieci uczył, cośmy go rano widzieli, jak śniadanie jadł, żywy, ślub bierze! Tutaj, na polskiej ziemi! To nasz jest wynalazca, nasz Szczepanik i my tego Szczepanika nikomu nie oddamy!

*Chociaż to Edisona powinni nazywać amerykańskim Szczepanikiem. Nie każdy jednak wynalazca opanował trudną sztukę kreowania własnego wizerunku.

Więcej o szalonych naukowcach już w #10 numerze Coś na Progu!

czwartek, 9 października 2014

[Szaleni Naukowcy #2] Fryderyku, ty chory sadysto!

Fryderyk II, nosiciel miana Antychrysta, jedna z ciekawszych postaci swojej epoki, miał swój ciemny sekret. Lubował się w eksperymentach na ludziach. Rozpruwanie, zabijanie, zniewalanie i doświadczenia na dzieciach było dla niego chlebem codziennym. Ale bez przesady. Nie był aż taki zły. Albo był? Przekonajcie się sami!  

W powszechnym rozumowaniu średniowiecze jawi się jako epoka ciemna, pozbawiona zdobyczy nauki, kojarząca się raczej z plebsem, który palił na stosie wszystko, co wydawało się naukowe, czy „magiczne”. Nic bardziej mylnego!
 
Z pomocą ku obalaniu tego mitu przychodzi Fryderyk II. Był jednym z najlepiej wykształconych ludzi swej epoki - przetłumaczył i zebrał dzieła samego Arystotelesa! Fryderyk interesował się różnymi dziedzinami nauki do tego stopnia, że postanowił przeprowadzić pewne doświadczenie, które później zostanie nazwane Zakazanym Eksperymentem, a że cesarzowi się nie odmawia, miał praktycznie wolną rękę.

Władca chciał w końcu rozstrzygnąć kwestię tego, jakim językiem posługiwano się w Edenie. Logika była słuszna – Adam i Ewa nie mogli przecież nauczyć się języka od swoich rodziców. W tym celu zabrał kilka nowo narodzonych dzieci i zrobił coś... nie do końca normalnego. Nakazał wychować je w całkowitej izolacji od języka. Opiekunkom nie wolno było pod żadnym pozorem rozmawiać, odzywać się ani wydawać jakichkolwiek dźwięków przy obecności dzieci.

Fryderyk wierzył że w ten sposób zaczną one przemawiać w pierwotnym języku. Zakładano, że będzie to łacina, hebrajski, arabski, greka, lub język rodziców dzieci, język bowiem, wedle ówczesnej hipotezy, mógł być przekazywany poprzez geny.

Wynik tego eksperymentu z dzisiejszego punktu widzenia był do przewidzenia. Nie przebiegł pomyślnie ani dla cesarza, ani dla dzieci. Te bowiem miały być pokrzywdzone już do końca swoich dni. W ciągu długich lat wykształciły swój własny język, złożony z systemu klaśnięć, chrząknięć, grymasów i min.

Zobacz także: Polak, który posiadał kamień filozoficzny

Podobny eksperyment przeprowadził islamski władca ludu północnych Indii - Mogołów, Akbar I. Ten doszedł do podobnego wniosku co Fryderyk. Sytuacja nie jest jednak taka prosta – Jakub IV, król Szkocji twierdził, że zrobił taki sam eksperyment i że jego badani mówili płynnym hebrajskim.

Sadyzmu okres główny

Lecz to nie koniec wyczynów Fryderyka. Jak tylko się dowiedział, że dzieci jednak nie mówią, zakasał rękawy i poszedł walczyć o swój przyszły splendor. Co wam przychodzi na myśl, kiedy myślicie o beczce? Z pewnością nie to samo, co naszemu bohaterowi. Ten bowiem postawił włożyć do niej skazańca, a rzeczoną beczkę szczelnie obić dodatkową warstwą desek tak, aby nie było tam najmniejszej szczeliny. Potem kazał wyjąć z niej korek blokujący dopływ powietrza i zabić skazańca. A potem czekał. Czekał. A gdy nic się nie stało, machnął ręką i westchnął z powątpiewaniem. Kolejny nieudany eksperyment. Fryderyk II bowiem chciał się przekonać, czy przez otwór w beczce widać będzie... ulatującą duszę zabitego skazańca.

Moglibyśmy jeszcze złożyć te eksperymenty na karb zwykłej ludzkiej ciekawości - jednak ten, o którym zaraz przeczytacie, skreśla go w przedbiegach. Fryderyk miał szerokie zainteresowania - od tego, co dziś zwiemy lingwistyką, ornitologią, metafizyką a nawet... trawieniem. Pewnego dnia postanowił nakarmić dwóch poddanych tym samym jedzeniem. Jednego wysłał na polowanie, a drugiemu kazał pójść spać. Gdy pierwszy wrócił, kazał obydwu rozpruć brzuchy i wypatroszyć, by sprawdzić, który z nich szybciej i sprawniej przetrawił swoją potrawę. A wszystko to w imię... no właśnie, czego?

Więcej o szalonych naukowcach już w #10 numerze Coś na Progu!

niedziela, 28 września 2014

[Szaleni Naukowcy #1] Uczyńcie tyle, co Michał Sędziwój!

Genialny dyplomata, pionierski alchemik, czy może szarlatan i oszust? W poczet szalonych naukowców należy wpisać Michała Sędziwója, najsłynniejszego polskiego alchemika. W ciągu swojego życia rozkochał w sobie Europę. Jego dokonania cytował sam Issac Newton. Kim tak naprawdę był człowiek, który miał mieć recepturę kamienia filozoficznego? Zapraszam do lektury.

Urodzony w 1566 obok Nowego Sącza Sędziwój pobierał nauki od najznamienniejszych naukowców swojego czasu, między innymi Johna Dee, a także z prac Paracelsusa.

Był sławnym dyplomatą – dzięki pieniądzom pozyskanym od możnych odwiedził prawie całą Europę, doradzając monarchom i oddając się badaniom nad alchemią.
Sędziwój, człowiek niezwykle mądry, ale i przebiegły, szybko rozpuścił wieść, jakoby wszedł w posiadanie kamienia filozoficznego, którym miał go obdarować inny polski alchemik, Sethon, w podzięce za uratowanie go z saksońskiego więzienia. Dzięki temu mógł mydlić oczy europejskim monarchom i pozyskiwać od nich środki na sensowne badania.

Jedna z tych historii, w której Sędziwój rozkochuje w sobie umysły europejskich możnowładców, działa się na terenie dzisiejszych Niemczech. Polak wiedział, gdzie uderzyć, by okryć się sławą. Udał się na dwór Rudolfa II, bojaźliwego cudzołożnika, opętanego lękami i depresją, znanego z pasji do wszelkich szarlatanów: astrologów, rabinów-kabalistów, czy okultystów. Alchemik przeprowadził tam swoją pierwszą transmutację ołowiu w złoto. A przynajmniej takie wrażenie odniósł Rudolf II. Dzięki sprytnej sztuczce, używając barwiącej substancji – tynktury, zdobył uznanie władcy, który w ścianę sali, w której doszło do eksperymentu, kazał wmurować tablicę z napisem:

„FACIAT HOC GUISPIAM ALIUS QUOD FECIT SENDIVOGIUS POLONUS”
(Niech ktokolwiek inny uczyni to, co uczynił Polak Sędziwój)

Sława jednak miała swoje mroczne strony. Gdy przybył na dwór Fryderyka I, władca najpierw go poprosił, a potem zaczął rozpaczliwie błagać i płaszczyć się przed nim na kolanach, by ten zdradził mu sekret transmutacji. Alchemik jednak musiał kryć sekret swej sztuki, więc odmówił, przez co został wtrącony do więzienia, by zmiękł. Gdy dowiedziała się o tym Europa, szykowano już chorągwie wojsk, by go odbić. Ten jednak z wysokiej wieży więziennej uciekł w iście średniowiecznym stylu – spuścił się na związanych prześcieradłach. 

Jego największym odkryciem był „pokarm życia”, który za kilkadziesiąt lat przez francuskiego chemika miał zostać nazwany „oxygen”, czyli tlen. Opisał go w jednej ze swoich licznych prac, jako: „sól naszą, która unosi się w morzu, oraz wodę, która nie moczy rąk, bez której w świecie nic nie może się narodzić i powstać”. 
W spuściźnie po sobie pozostawił 10 prac naukowych, prosperującą manufakturę materiałów wybuchowych, a także owiane tajemnicą Stowarzyszenie Nieznanych Filozofów, mające być jedną z pierwszych polskich… masonerii. 

Sędziwój uważał, że wynalazki powinny być pod kontrolą, aby nie wpadły w niepowołane ręce. Na przykład innych, późniejszych szalonych naukowców. W kolejnych wpisach z serii: szaleni naukowcy udowodnię, że wcale się nie pomylił.

[PODCAST #1]: Piraci z karaibów na Dzikim Zachodzie - Jeździec znikąd (2013)

Pierwszy odcinek podcastu "Dziwny dziki zachód" poświęconego tajemnicom dzikiego zachodu, westernowi, coltom i ostrogom.

Znajdziecie tutaj wszystko, co musicie wiedzieć o dzikim zachodzie.

W tym odcinku opowiadam o tym, dlaczego "Jeździec znikąd" uznawany jest za "Piratów z karaibów na dzikim zachodzie", który rok był najgorszym pod względem westernu, a także skąd wszyscy znamy uwerturę Williama Tella.

Teaser #10 Coś na Progu - Szaleni Naukowcy

Ostatnie tygodnie upłynęły pod znakiem teasera do najnowszego numeru CNP, co było dość kłopotliwe - to były ostatnie chwile dobrej pogody. Trzeba było jednak dzielnie przebierać rękoma - a oto efekt tej pracy.

To była pierwsza przygoda z Sony Vegasem i mam nadzieję, że udana. Premiera najnowszego, darmowego numeru już niedługo - na dniach! Planujemy także w niedalekim czasie wydać wersję papierową.




niedziela, 13 kwietnia 2014

Coś na Progu #10 zapowiedź

Cześć! Szykujemy dość dużą niespodziankę w związku z najnowszym numerem magazynu Coś na Progu. Z tego miejsca możemy zagwarantować kilowaty dobrej zabawy między innymi przy Tesli i Powrocie do przyszłości. Wykroczymy także poza standardowe kanony szalonych naukowców: pojawi się japońska Jednostka 731, czy historia lobotomii.

Pojawią się tam także trzy moje teksty. Przyzwyczaiłem się do ruszania tematów cosiowych zupełnie niekonwencjonalnie - dlatego w pierwszym tekście przekonacie się, że szaleni naukowcy znani z ekranów telewizorów i kartek książek wcale nie są tak szaleni, zwłaszcza, jeżeli porówna się ich z realnymi postaciami.

W drugim artykule będą mogli odnaleźć się ci, którzy z filmami klasy B (a nawet i niższych...) są za pan brat. Pojawi się obszerny artykuł na temat Toksycznego Mściciela, historii jego powstania i analizie humoru, który, co niespodziewane, okazuje się być skomplikowany i mocno przemyślany.

Postaram się także ukontentować was małym opowiadaniem o tytule: Wytrzeszcz tysiąca jardów, z angielskiego: thousand yard stare, schorzeniu objawiającym się przerażającym, martwym, skupionym na jednym punkcie wzroku, wywołanym dramatycznymi przeżyciami wojennymi, najczęściej związanymi z zespołem stresu pourazowego. Wytrzeszcz tysiąca jardów najczęściej dotyka byłych żołnierzy, którzy przez okrutne przeżycia wojenne tracą kontakt z rzeczywistością.

To wszystko już niedługo. Premiery nie zdradzamy, ale obiecujemy, że będzie przednio!