wtorek, 14 października 2014

[Szaleni Naukowcy #3] To nie magia, to Szczepanik!

Jego wynalazek uratował życie króla Hiszpanii, Alfonsa XIII. Genialny umysł, tytan pracy, wynalazca, wizjoner, nazywany często polskim Edisonem*, Da Vinci z Galicji, galicyjskim geniuszem, a przy okazji szeroko znany na świecie – bohater dwóch opowiadań Marka Twaina. Kim był ten wspaniały, lecz dziś już zupełnie zapomniany, polski naukowiec?

Jasło. Koniec XIX wieku. Grupka zdziwionych dzieci wgapia swój wzrok w tego dziwnego nauczyciela, który już od kilku minut stoi do nich plecami i zapisuje całą tablicę, kawałek po kawałku, mrucząc coś niezrozumiale do siebie. Wymieniają między sobą urywane szepty i wiercą się nerwowo na krzesłach. Szczepanik znowu pogrążył się w myślach, a lekcja leci. No nic, jeszcze tylko kilka minut do końca.

Jan Szczepanik to zdecydowanie najbardziej utalentowany polski wynalazca i naukowiec. Urodzony w Rudnikach, lecz do aż po kraniec życia pałał niewymowną miłością do Tarnowa, gdzie osiedliłsię ze swoją ukochaną żoną, Wandą. W szkole stał się tym uczniem, którego nauczyciele określają mianem „zdolny, ale leniwy” – i jakże się mylą! Szczepanik był gigantem z fizyki i matematyki, ale szkoły nie ukończył, bo odstawał w grece. Przedarł się jednak wytrwale przez stopnie edukacji i zaszedł tak daleko, że został nauczycielem. To właśnie tam po raz pierwszy objawiły się jego ciągotki twórcze. Wzorem ludzi wybitnie inteligentnych, potrafił dumać przez połowę lekcji przy tablicy, zupełnie zapominając, gdzie się znajduje. Zwrócony tyłem do uczniów planował i wymyślał. I w końcu wymyślił.

Lecz dopiero w Krakowie pozyskał niezbędne fundusze. Zrobił z nich dobry użytek – usprawnił pracę tysiącom tkaczy na całym świecie. Do produkcji gobelinów i dywanów ze skomplikowanymi wzorami potrzebowano bowiem patronów – specjalnych wzorów, dzięki którym wiadomo było, że trzeba przewlec dwa razy przez tę, a trzy razy przez tamtą dziurę. Wcześniej robiono to manualnie – ale to była pestka dla Szczepanika. Dzięki jego wynalazkowi, można było przenosić obrazek prosto na patron – wystarczyło kilka przesunięć wajchy, mały błysk i już! Ale to było za mało dla Szczepanika. Jego elektromagnesy zaczęły wykonywać całą tkacką pracę za ludzi. Ci musieli tylko nadzorować cały proces. Praca, która zajmowała miesiąc, zrobiona w godzinę. To nie magia, to Szczepanik!

Przeczytaj także: Największe jaja średniowiecznej nauki - Michał Sędziwój

W tym czasie też przyjechał do niego Mark Twain. Chciał kupić patenty Polaka na maszynę tkacką, ale ten się nie zgodził. Szczepanik obdarował go jednak dywanem. Jak wiadomo, nie musiał na niego długo czekać. Twain jednak był kontent na tyle, że poświęcił mu kilka szpalt, dzięki czemu i za oceanem usłyszano o Szczepaniku.

Mógł się poświęcić tkactwu i żyć dostatnie aż do końca swoich dni. Ale wtedy nie nazywałby się Szczepanik! W czasach, gdy Marconi, uważany dziś za wynalazcę radia, majstrował przy swoich falach i cieszył się, gdy mógł sobie swobodnie powymieniać słowa euforii na odległość, Szczepanik nie zawracał sobie głowy takimi drobnostkami. Bo i po co tylko rozmawiać, skoro można podziwiać obrazy? Tak, Szczepanik wymyślił telewizję. W zasadzie wszystko, co dzisiaj rozumiemy przez telewizję – obraz miał dźwięk i był, uwaga – k o l o r o w y. Wynalazek, nazwany  jednak był zbyt skomplikowany w obsłudze, kosztowny i jak na tamte lata, nieprzydatny. Biorąc pod uwagę, że pierwsza transmisja TV była dopiero 30 lat później, robi to wrażenie. To nie magia, to Szczepanik!

Kilka lat później Wiedeń obiegła szokująca informacja, przekazywana z ust do ust, na których kwitł sardoniczny, pełen ironii uśmiech. Że niby ten szalony Szczepanik wymyślił materiał, który zatrzymuje kule? Bzdura! A słyszeliście, że chce strzelić w swojego służącego, by to udowodnić? Nie rozśmieszaj mnie! Ale, co mi tam, pójdę – na pewno będzie ciekawie!

I jakie było zdziwienie, gdy to wszystko okazało się prawdą! Szczepanik był twórcą jednej z pierwszych kamizelek kuloodpornych. Wypróbował ją w Wiedniu. Tam właśnie klatka piersiowa jego służącego przetrwała wystrzał z rewolweru z odległości trzech kroków. Ważyła zaledwie 900 gram! Najlepsze miało jednak nadejść.

Przenieśmy się zatem trochę na zachód, do Hiszpanii. Niestabilnej politycznie, podzielonej Hiszpanii. Szesnastoletni, świeżo upieczony król, Alfons XIII jechał powozem przez Madryt i wyglądał ukradkiem na tłum, którego jedna połowa go uwielbiała, a druga chciała się go pozbyć wszelkim kosztem. W pewnej chwili wszyscy, jak jeden mąż, zamarli. Usłyszeli bowiem huk wystrzału i zobaczyli eksplozję, która targnęła powozem króla. W panice rozpierzchli się na wszystkie strony, lecz jakie musiało być ich zdziwienie, gdy król wyszedł o własnych siłach, i to jeszcze niedraśnięty! A wszystko to za sprawą Da Vinci z Galicji, ten bowiem obszył wnętrze powozu swoim kuloodpornym materiałem. Później dostał za to najwyższe hiszpańskie odznaczenie państwowe. To nie magia, to Szczepanik!

Znany i lubiany był w całej Europie, lecz to w Tarnowie uważany był za prawdziwą legendę. W dniu jego ślubu wszystko było zamknięte, a ulice świeciły pustkami. Tylko załoga piekarzy od samego rana uwijała się, by zdążyć na czas z produkcją ciastek, szczepaników. To był jeden z tych dni, które później wspomina się z rozrzewnieniem, a każde zdanie poprzedzone jest głębokim westchnięciem. Do kościoła zjechali się wszyscy oficjele, urzędnicy, naukowcy i inżynierowie, a także okoliczna ludność – wszyscy chcieli wspólnie ze Szczepanikiem celebrować ten najważniejszy moment w jego życiu. To była sensacja! Szczepanik, nasz człowiek, tutaj, z Tarnowa, te, co tyle krajów zwiedził, co medal od cara nie przyjął, Polak, patriota co nam dzieci uczył, cośmy go rano widzieli, jak śniadanie jadł, żywy, ślub bierze! Tutaj, na polskiej ziemi! To nasz jest wynalazca, nasz Szczepanik i my tego Szczepanika nikomu nie oddamy!

*Chociaż to Edisona powinni nazywać amerykańskim Szczepanikiem. Nie każdy jednak wynalazca opanował trudną sztukę kreowania własnego wizerunku.

Więcej o szalonych naukowcach już w #10 numerze Coś na Progu!

0 komentarze:

Prześlij komentarz